Rewolucyjne rozwiązanie czy wielkie niebezpieczeństwo?
Początkowe informacje pozwalały sądzić, że mamy do czynienia z przełomowym wynalazkiem. Szczególnie zachęcający wydawał się fakt, że cena produktu to około 79-99 zł. Smart Kid Belt bardzo szybko pojawił się nie tylko w sklepach z akcesoriami dziecięcymi, ale też w marketach czy na stacjach benzynowych. Równie szybko spotkał się z coraz liczniejszymi pytaniami i obiekcjami, nie tylko rodziców zatroskanych losem dzieci, ale i ekspertów z zakresu bezpieczeństwa drogowego.
Pierwszym i najważniejszym zarzutem był fakt, że w testach zderzeniowych oraz materiałach producenta nie ma informacji na temat zachowania Smart Kid Belt w przypadku uderzenia bocznego. Tymczasem ten rodzaj zderzenia, ciskający pasażerów w stronę drzwi lub osób siedzących obok, według statystyk polskiej Policji, ma miejsce w 30 procentach wypadków i jest częstszy niż zderzenia czołowe. Dodatkowo sam fakt, że dziecko nie jest usadowione wyżej, uniemożliwia ochronę głowy poprzez kurtyny boczne będące coraz powszechniejszym wyposażeniem nowoczesnych samochodów.
Czerwoną lampkę zapala w głowie także zapewnienie producenta, że Smart Kid Belt „jest w stanie zabezpieczyć dziecko w 100% w czasie podróży”. Mniejsza o to, że testy zderzeniowe wydają się niewystarczające, by wydawać tak śmiałe opinie (brak testów zderzenia bocznego). Wątpliwości budzi także pewność producenta, której przedmiotem jest wyjątkowo wrażliwa kwestia, czyli bezpieczeństwo dziecka.
W takim przypadku najlepszym rozwiązaniem byłoby wykonanie dodatkowych badań, uwzględniających inne warianty zdarzeń drogowych oraz większą liczbę czujników mierzących przeciążenia. Mimo to trudno wyobrazić sobie, by zwykłe pasy mogły chronić ciało dziecka lepiej niż fotelik chroniący dodatkowo biodra, ramiona oraz głowę.